Dziś środa popielcowa. W kościele katolickim rozpoczyna się specjalny czas: 40 dni Wielkiego Postu. Zgodnie z bardzo starą tradycją chrześcijańską jest to okres przygotowania (przede wszystkim duchowego) do celebrowania pamiątki najważniejszego wydarzenia w historii świata, przypominanego co roku wiosną - śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, czyli do Świąt Wielkiej Nocy.
To ważny czas dla chrześcijan, którzy podejmują w tym okresie pracę nad sobą w trzech obszarach: (1) wyrzeczenia, czyli powstrzymania się od indywidualnie wybranej przyjemności, rezygnacji z dóbr, których używamy na codzień, być może też walka z uzależnieniami, (2) wzmożonej modlitwy i medytacji, (3) jałmużny, czyli pomocy potrzebującym na poziomie materialnym, ale także poświęconego im czasu, uwagi, udzielonego psychicznego czy moralnego wsparcia. Wszystko po to, żeby nie tylko uporządkować swoje życie i skierować je na właściwsze tory, ale także głębiej przeżyć tajemnicę męki, śmierci i zmartwychwstania Człowieka-Syna Bożego. Wydarzenia tamtych dni sprzed 2000 lat są fundamentem, centralnym punktem chrześcijaństwa.
Czy Wielki Post może coś znaczyć, mieć jakąś wartość, nieść jakieś przesłanie dla ludzi niewierzących lub wyznawców innych religii? Myślę, że tak. Warto od czasu do czasu w życiu (np. raz w roku), na dłużej niż chwilę się zatrzymać, skupić na sobie, ale nie na poziomie serwowania kolejnego zestawu wrażeń czy przyjemności, tylko na poziomie badania stanu ducha i - to banalne, ale przecież najważniejsze - poszukania lub/i odnowienia sensu życia. Szczególnie w konteście śmierci, której przecież nikt się nie wymknie ("Prochem jesteś i w proch się obrócisz"). Wyciszenie i unikanie hucznych zabaw, a choćby nawet ograniczenie kontaktu z mediami (i reklamami ), może w tym pomóc. Oczywiście także niewierzący ludzie dobrej woli pomagają innym, często na stałe, ale dla wielu może być ten czas motywem do przyjrzenia się w tym zakresie swojemu sumieniu i uporządkowaniu swoich działań.
Rodzi się jednak pytanie: czemu akurat teraz i czemu aż 40 dni? Marzec to dobry czas, czas czekania na wiosnę. Kumulowanie sił witalnych i postawa choć trochę ascetyczna, pozwolą potem pełniej smakować przebudzenie natury i pierwsze ciepłe dni, wejść w nie z większą radością i świadomością. Zresztą bracia chrześcijanie też akurat są trochę wyciszeni, więc trudniej namówić ich na szaleństwa. A 40 dni? Może warto zaufać starożytnej tradycji i wielowiekowym, nie tylko chrześcijańskim, bo także żydowskim, doświadczeniom i przekonać się, że to odpowiednio długi okres?
Wielki Post
Moderatorzy: zielonyszerszen, s_wojtkowski, sinar
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12408
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
Prochem jesteś i w proch się obrócisz
Prochem jesteś i w proch się obrócisz
[nie tylko dla chrześcijan pisze O. Maciej Biskup OP]
Przyjmując popiół na głowę i słowa: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”, wyznajemy nadzieję, którą pierwsi chrześcijanie jasno wyrażali w wołaniu zapisanym w „Didache”: Niechaj przyjdzie Twa łaska i niech przeminie ten świat!
Osobiście, posypując w Środę Popielcową głowy popiołem, nigdy nie używam tej formuły, ograniczając się do zachęty wzywającej do nawrócenia i wiary w Ewangelię. Gest mówi jednak sam za siebie: proch na głowie, to wymowny i prosty obraz naszej ludzkiej kondycji. Nie chodzi w nim o samoupokorzenie, nie mówiąc już o jakimkolwiek upokarzaniu kogoś. Sam ludzki los, nasza egzystencja, rozpatrywana bez odniesienia do perspektywy transcendentnej, wydaje się czymś bezsensownym. Patrząc wyłącznie przez „ludzkie” okulary – mędrca szkiełkiem i okiem, uczciwie trzeba powiedzieć „nie jestem”. Widziałem wszelkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem. A oto: "wszystko to marność i pogoń za wiatrem", zauważa bez znieczulenia Kohelet (1, 14).
Abstrahując od nadziei, którą odnajdujemy w chrześcijaństwie, skazani jesteśmy na sceptycyzm i ironię z ludzkiego losu. Od czasu do czasu jest on wręcz wskazany dla zachowania w stosunku do siebie zdrowego dystansu. Tak właśnie, bez znieczulenia, pisała w swych wierszach Wisława Szymborska, wpisując się w koheletowy nurt myślenia "vanitas vanitatum, et omnia vanitas", co przekład ekumeniczny Biblii tłumaczy "ulotne, jakże ulotne, wszystko jest takie ulotne" (Koh 1,2).
Wszystko moje, nic własnością,
nie własnością dla pamięci,
a moje dopóki patrzę.
Ledwie wspomniane, już niepewne,
Boginie swoich słów.
Z miasta Samoków tylko deszcz
i nic prócz deszczu.
Paryż od Luwru do paznokcia
bielmem zachodzi.
Z bulwaru Saint-Martin zostały schodki
i wiodą do zaniku.
Nic więcej niż półtora mostu
w Leningradzie mostowym.
Biedna Uppsala
z odrobiną wielkiej katedry.
Nieszczęsny tancerz sofijski,
ciało bez twarzy.
Osobno jego twarz bez oczu,
osobno jego oczy bez źrenic,
osobno źrenice kota.
Kaukaski orzeł szybuje
nad rekonstrukcją wąwozu,
złoto słońca nieszczere
i fałszywe kamienie.
Wszystko moje, nic własnością,
nie własnością dla pamięci,
a moje dopóki patrzę.
Nieprzebrane, nieobjęte,
a poszczególne aż do włókna,
ziarnka piasku, kropli wody
- krajobrazy.
Nie uchowam ani źdźbła
w jego pełnej widzialności.
Powitanie z pożegnaniem
w jednym spojrzeniu.
Dla nadmiaru i dla braku
jeden ruch szyi.
Wisława Szymborska, Elegia podróżna
Jednym z warunków autentycznego uzasadnienia nadziei, która jest w nas (1 P 3,15), jest odepchnięcie od siebie pokusy uciekania od dramatyzmu życia w łatwą, naiwną i sentymentalną pociechę. Obietnicę odkupienia można przyjąć dojrzale wówczas tylko, gdy posiądzie się umiejętność stawania w prawdzie o tym, kim jestem wyłącznie sam z siebie i sam ze sobą.
Nazwanie i uznanie doświadczenia kruchości istnienia, przekonanie się samemu o przerażającym dnie otchłani naszej samotności bez Boga, może stać się początkiem prawdziwej drogi wiary, nie tyle „odziedziczonej w spadku”, co zrodzonej z osobistych łez i tęsknoty za przełamaniem swojego losu.
Prawda nigdy nie upokarza. Ona jest drogą wyzwolenia od fałszywych nadziei, które jak karnawałowy makijaż skrywają obecny od samej chwili narodzin szyderczy grymas śmierci. Nie zaprzeczając w sobie nieuchronności śmierci, możemy zostać podprowadzeni do spotkania i przyjęcia doświadczenia Chrystusa, który sam oszpecony losem umarłych, wydobywa człowieka z beznadziei. Przez fakt, że Chrystus przyjął ludzki los, z jej śmiertelnym epizodem, który w proch obraca życie, odkupienie staje się rzeczywistą odpowiedzią na dramat. Chrystus nie okłamuje nas, nie „poprawia humoru” nam, którzy zwykliśmy uciekać się do komedii, by nieszczerym rechotem zagłuszyć dawno wydany wyrok.
Więcej? Dalej? http://dominikanie.pl/polecamy_x/poleca ... stes_.html
[nie tylko dla chrześcijan pisze O. Maciej Biskup OP]
Przyjmując popiół na głowę i słowa: „prochem jesteś i w proch się obrócisz”, wyznajemy nadzieję, którą pierwsi chrześcijanie jasno wyrażali w wołaniu zapisanym w „Didache”: Niechaj przyjdzie Twa łaska i niech przeminie ten świat!
Osobiście, posypując w Środę Popielcową głowy popiołem, nigdy nie używam tej formuły, ograniczając się do zachęty wzywającej do nawrócenia i wiary w Ewangelię. Gest mówi jednak sam za siebie: proch na głowie, to wymowny i prosty obraz naszej ludzkiej kondycji. Nie chodzi w nim o samoupokorzenie, nie mówiąc już o jakimkolwiek upokarzaniu kogoś. Sam ludzki los, nasza egzystencja, rozpatrywana bez odniesienia do perspektywy transcendentnej, wydaje się czymś bezsensownym. Patrząc wyłącznie przez „ludzkie” okulary – mędrca szkiełkiem i okiem, uczciwie trzeba powiedzieć „nie jestem”. Widziałem wszelkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem. A oto: "wszystko to marność i pogoń za wiatrem", zauważa bez znieczulenia Kohelet (1, 14).
Abstrahując od nadziei, którą odnajdujemy w chrześcijaństwie, skazani jesteśmy na sceptycyzm i ironię z ludzkiego losu. Od czasu do czasu jest on wręcz wskazany dla zachowania w stosunku do siebie zdrowego dystansu. Tak właśnie, bez znieczulenia, pisała w swych wierszach Wisława Szymborska, wpisując się w koheletowy nurt myślenia "vanitas vanitatum, et omnia vanitas", co przekład ekumeniczny Biblii tłumaczy "ulotne, jakże ulotne, wszystko jest takie ulotne" (Koh 1,2).
Wszystko moje, nic własnością,
nie własnością dla pamięci,
a moje dopóki patrzę.
Ledwie wspomniane, już niepewne,
Boginie swoich słów.
Z miasta Samoków tylko deszcz
i nic prócz deszczu.
Paryż od Luwru do paznokcia
bielmem zachodzi.
Z bulwaru Saint-Martin zostały schodki
i wiodą do zaniku.
Nic więcej niż półtora mostu
w Leningradzie mostowym.
Biedna Uppsala
z odrobiną wielkiej katedry.
Nieszczęsny tancerz sofijski,
ciało bez twarzy.
Osobno jego twarz bez oczu,
osobno jego oczy bez źrenic,
osobno źrenice kota.
Kaukaski orzeł szybuje
nad rekonstrukcją wąwozu,
złoto słońca nieszczere
i fałszywe kamienie.
Wszystko moje, nic własnością,
nie własnością dla pamięci,
a moje dopóki patrzę.
Nieprzebrane, nieobjęte,
a poszczególne aż do włókna,
ziarnka piasku, kropli wody
- krajobrazy.
Nie uchowam ani źdźbła
w jego pełnej widzialności.
Powitanie z pożegnaniem
w jednym spojrzeniu.
Dla nadmiaru i dla braku
jeden ruch szyi.
Wisława Szymborska, Elegia podróżna
Jednym z warunków autentycznego uzasadnienia nadziei, która jest w nas (1 P 3,15), jest odepchnięcie od siebie pokusy uciekania od dramatyzmu życia w łatwą, naiwną i sentymentalną pociechę. Obietnicę odkupienia można przyjąć dojrzale wówczas tylko, gdy posiądzie się umiejętność stawania w prawdzie o tym, kim jestem wyłącznie sam z siebie i sam ze sobą.
Nazwanie i uznanie doświadczenia kruchości istnienia, przekonanie się samemu o przerażającym dnie otchłani naszej samotności bez Boga, może stać się początkiem prawdziwej drogi wiary, nie tyle „odziedziczonej w spadku”, co zrodzonej z osobistych łez i tęsknoty za przełamaniem swojego losu.
Prawda nigdy nie upokarza. Ona jest drogą wyzwolenia od fałszywych nadziei, które jak karnawałowy makijaż skrywają obecny od samej chwili narodzin szyderczy grymas śmierci. Nie zaprzeczając w sobie nieuchronności śmierci, możemy zostać podprowadzeni do spotkania i przyjęcia doświadczenia Chrystusa, który sam oszpecony losem umarłych, wydobywa człowieka z beznadziei. Przez fakt, że Chrystus przyjął ludzki los, z jej śmiertelnym epizodem, który w proch obraca życie, odkupienie staje się rzeczywistą odpowiedzią na dramat. Chrystus nie okłamuje nas, nie „poprawia humoru” nam, którzy zwykliśmy uciekać się do komedii, by nieszczerym rechotem zagłuszyć dawno wydany wyrok.
Więcej? Dalej? http://dominikanie.pl/polecamy_x/poleca ... stes_.html
- s_wojtkowski
- Wyrocznia WSR
- Posty: 12408
- Rejestracja: 14 sty (śr) 2004, 01:00:00
Zdejmijcie maski!
Podobno na koniec ostatniego dnia karnawału w Wenecji pada hasło: zdejmijcie maski! Wydaje się, że w całym Wielkim Poście na dobrą sprawę mamy do czynienia z tym wezwaniem.
Stanięcie w prawdzie i wejrzenie w siebie nie jest łatwe. Wie o tym każdy, kto choć raz na serio próbował to zrobić, a nie udawać, że się stara. Mam wrażenie, że współczesny człowiek coraz rzadziej prowadzi dialog wewnętrzny, tak bardzo pochłaniają nas atrakcje i aktywności dnia codziennego (być może właśnie dlatego niektórzy uważają, że zdarzająca się od czasu do czasu nuda jest stanem błogosławionym). Prawdziwa autorefleksja wymaga swoistego "wyjścia na pustynię", oczyszczenia umysłu i oderwania się od bieżączek. A to uwiera i boli.
Ale chyba właśnie po to jesteśmy stworzeniami rozumnymi, żeby przynajmniej raz na jakiś czas się na to porywać. Inaczej, mimo, że wykonujemy czynności niby typowo ludzkie (oglądamy seriale, chodzimy na mecze, przegadujemy całe godziny w knajpach, uczymy się w szkole, tańczymy, gramy w piłkarzyki, dyskutujemy o polityce, siedzimy na fejsie), bardziej podobni jesteśmy do zwierząt, które nie poddają swojego "bycia w świecie" żadnej refleksji.
"Wyjście na pustynię" pozwala lepiej się sobie przyjrzeć, dokładniej dojrzeć swoje wady, ale i zalety, precyzyjniej oszacować, w którym momencie swojej drogi obecnie się znajduję. Stanięcie w prawdzie o samym sobie ma moc oczyszczającą z fałszywych wyobrażeń, którym niekiedy ulegamy, bo nie mamy czasu (lub chęci i siły) dokładnie się im przyjrzeć. Realistyczne poznanie siebie samego pozwala nam uniezależnić się od przesadnie pochlebnych lub - częściej - przesadnie niepochlebnych sądów innych na nasz temat.
Poznanie takie powinno nam dać impuls i siłę do przemian, do dalszego rozwoju, także w relacjach z innymi osobami. Prawdopodobnie łatwiej też nam będzie właściwie reagować na zło, mniej ulegać jego kuszącej mocy, za to spokojniej, mniej emocjonalnie i dlatego skuteczniej zwalczać jego przejawy w sobie i w życiu społecznym (choćby w rodzinie, gronie znajomych, szkole, pracy).
Lecz mimo, że niesie ze sobą tyle dobrych owoców, zdjęcie maski wymaga prawdziwej odwagi i dużo samozaparcia. W wielu wypadkach także cierpliwości, która jest de facto umiejętnością utrzymywania pogody ducha w konsekwentnym realizowaniu ambitnych celów, szczególnie wbrew pojawiajacym się przeciwnościom. A chodzi tu przecież nie o cierpliwość w stosunku do innych, lecz do samego siebie. Podobno prawdziwą cierpliwością tego rodzaju odznaczają się Ci, którzy dają sobie... 40 dni.
Stanięcie w prawdzie i wejrzenie w siebie nie jest łatwe. Wie o tym każdy, kto choć raz na serio próbował to zrobić, a nie udawać, że się stara. Mam wrażenie, że współczesny człowiek coraz rzadziej prowadzi dialog wewnętrzny, tak bardzo pochłaniają nas atrakcje i aktywności dnia codziennego (być może właśnie dlatego niektórzy uważają, że zdarzająca się od czasu do czasu nuda jest stanem błogosławionym). Prawdziwa autorefleksja wymaga swoistego "wyjścia na pustynię", oczyszczenia umysłu i oderwania się od bieżączek. A to uwiera i boli.
Ale chyba właśnie po to jesteśmy stworzeniami rozumnymi, żeby przynajmniej raz na jakiś czas się na to porywać. Inaczej, mimo, że wykonujemy czynności niby typowo ludzkie (oglądamy seriale, chodzimy na mecze, przegadujemy całe godziny w knajpach, uczymy się w szkole, tańczymy, gramy w piłkarzyki, dyskutujemy o polityce, siedzimy na fejsie), bardziej podobni jesteśmy do zwierząt, które nie poddają swojego "bycia w świecie" żadnej refleksji.
"Wyjście na pustynię" pozwala lepiej się sobie przyjrzeć, dokładniej dojrzeć swoje wady, ale i zalety, precyzyjniej oszacować, w którym momencie swojej drogi obecnie się znajduję. Stanięcie w prawdzie o samym sobie ma moc oczyszczającą z fałszywych wyobrażeń, którym niekiedy ulegamy, bo nie mamy czasu (lub chęci i siły) dokładnie się im przyjrzeć. Realistyczne poznanie siebie samego pozwala nam uniezależnić się od przesadnie pochlebnych lub - częściej - przesadnie niepochlebnych sądów innych na nasz temat.
Poznanie takie powinno nam dać impuls i siłę do przemian, do dalszego rozwoju, także w relacjach z innymi osobami. Prawdopodobnie łatwiej też nam będzie właściwie reagować na zło, mniej ulegać jego kuszącej mocy, za to spokojniej, mniej emocjonalnie i dlatego skuteczniej zwalczać jego przejawy w sobie i w życiu społecznym (choćby w rodzinie, gronie znajomych, szkole, pracy).
Lecz mimo, że niesie ze sobą tyle dobrych owoców, zdjęcie maski wymaga prawdziwej odwagi i dużo samozaparcia. W wielu wypadkach także cierpliwości, która jest de facto umiejętnością utrzymywania pogody ducha w konsekwentnym realizowaniu ambitnych celów, szczególnie wbrew pojawiajacym się przeciwnościom. A chodzi tu przecież nie o cierpliwość w stosunku do innych, lecz do samego siebie. Podobno prawdziwą cierpliwością tego rodzaju odznaczają się Ci, którzy dają sobie... 40 dni.
-
- Początkujący(a)
- Posty: 62
- Rejestracja: 07 sie (sob) 2010, 02:00:00